Sny, jako jeden z przejawów podświadomości ukazują prawdę niewidoczną na jawie. Można ją dostrzec, jeśli zrozumie się ich język, przesycony skomplikowaną symboliką. Próbuję tego dokonać za pomocą fotografii, która dzięki swoim możliwościom wydaje się być idealnym do tego celu medium. Odzwierciedla świat w sposób bezpośredni, a więc daje możliwość tworzenia obrazów rzeczywistych, choć często wchodzących w obszar mistyfikacji i fikcji. Jest w tym podobna do mechaniki działania snu – zazwyczaj stanowi specyficzną wizualną wariację nadbudowaną nad pierwotnymi, semantycznymi znaczeniami.

 

Sen I

Słoń, egzotyczne zwierzę, stojące na szczycie schodów. Okalają go chmury, jakby sięgał niebios, dotykał sfery boskości, światła, a właściwie światłości. Czym jest owa światłość? Jest przeciwieństwem ciemności, pozwala dostrzegać, prowadzi do zrozumienia. W niektórych przedstawieniach hinduistycznych słoń, który stoi na szczycie kolumny, zmierza ku Wiedzy. Jest to taka wewnętrzna wiedza, która pobudza samoświadomość. W wiedzy jest siła, umysłowa i duchowa. W swoim uniwersalnym znaczeniu słoń reprezentuje właśnie ową moc, co wiąże się z jego ogromnym, masywnym ciałem. Ale w słoniu jest także pewna psychiczna siła, stabilność i niezłomność.

W Indiach słonie reprezentują boga Genshę. Jest on przedstawiany w postaci człowieka z głową słonia i symbolizuje samą wiedzę. Taką wiedzę rozumiem jako osiągniętą poprzez żmudne, uważne, cierpliwe zdobywanie kolejnych stopni zrozumienia. Nie chodzi o rozumienie racjonalne, jak rozumie się tabliczkę mnożenia. Chodzi o takie, które przywodzi poczucie jedności z otaczającym światem, pogodzenie z nim i ze sobą samym.

 

Sen II

Koń w najbardziej globalnym znaczeniu, symbolizuje pierwotne instynkty, tą podstawową energię, z której wywodzą się popędy, a którą Zygmunt Freud nazwał libido.

Już patrząc na konia odczuwam intensywną mieszaninę znaczeń. Jest w nim siła, witalność, działanie, inicjatywa, seksualność, swoboda i radość. Ale też wrażliwość, płochość, intuicja, a to wszystko podszyte erotyczną aurą. Ponadto nagość konia jest nie tylko dosłowna. Jest zbieżna z tą wspaniałą, zwierzęcą cechą autentyczności, pełnej swobody niewinności, tak upragnionej człowiekowi.

A oto spokojnie stojący koń, w statycznej pozie, donikąd nie biegnie, który po prostu jest. W tym byciu przejawia się coś stałego. Jest to pewna wewnętrzna świadomość. Osiąga się ją w jakimś momencie życia, i pozostaje ona już na zawsze. Jest zrozumieniem i pogodzeniem się z najbardziej pierwotnym charakterem człowieczeństwa, a w moim rozumieniu jest nim seksualność. Na fotografii koń stoi w centrum budowli, która w swojej architektonicznej konstrukcji przypomina kształtem muszlę. Naga bogini miłości w chwili narodzin stoi w muszli. Tak Sandro Botticelli przedstawił Wenus w swoim słynnym obrazie. Muszla jest łonem, z którego życie bierze swój początek. Jest dla mnie kwintesencją kobiecości. Koń stojący pokornie wewnątrz muszli stał się obrazem kobiecej samoświadomości.

 

Sen III

Dom, symbol bezpieczeństwa, ostoi, pewności. Bocian symbolizuje wędrówkę. Symbole te sięgają korzeniami tak głęboko, że trudno w pierwszej chwili o inne skojarzenia. Ale oto bocian stoi na skraju dachu. Jakby spoglądał w dal, w stronę, w którą chciałby się wzbić, myśli o niej. Jednocześnie jednak jakby nie mógł się zdecydować, coś go powstrzymuje. Stoi na dachu tego domu, jakby nie mógł się z nim rozstać. Dom wyglądający dziwnie. Nie ma okien ani drzwi, tylko ziejące pustką otwory, jak oczodoły szkieletu. W kilku miejscach odpadły dachówki. Ściany tworzą surowe cegły. Nigdy nie wisiał na nich żaden obraz, i nie zawiśnie. Ale nie jest to stary dom. Nie mógł się zestarzeć, nie mógł spełnić swojej roli, bo ktoś nie skończył go budować, chociaż zaczął. Nigdy nie dostał takiej szansy. Jest jak upiór, który tkwi między światami, i nie może się pogodzić z tym stanem rzeczy. A bocian wydaje się być jego duchem, który nie odchodzi. Nie kontynuuje wędrówki bo nie wie, w którą stronę się udać.

 

Sen IV

Jednym z najbardziej fascynujących mnie doznań jest bycie w drodze, także w sensie dosłownym – przemieszczanie się, szczególnie samochodem w roli kierowcy. Siedzę wygodnie i prawie bez wysiłku wprawiam kawałek misternie skonstruowanej, otaczającej mnie ze wszystkich stron blachy w ruch. A widok zapiera dech w piersiach – patrzę przed siebie na pewien punkt, załóżmy jakąś kępę krzaków na poboczu. Wyznacza ona granicę, płaszczyznę, którą za chwilę przetnę. Między nami jest nieskończenie wiele płaszczyzn. Jestem przed nią, ale coraz bliżej, bliżej, i w pewnym momencie – przecinam! Przechodzę bramę, pomiędzy tym, co przed tym, a tym co za, między przeszłością a przyszłością, doświadczam nieuchwytnej teraźniejszości. Patrzę do lusterka – jest już za mną, coraz dalej, dalej i dalej. I tak, w każdej kolejnej części sekundy przecinam jakąś płaszczyznę, zbliżam się do innej, oddalam od kolejnej. Przepływam z chwili w chwilę. Co będzie za chwilę? Nie wiadomo. Ta niewiedza jest niepokojem. Jest czarnym krukiem, który przystanął w pobliżu i czeka. Ma wielką przewagę, swoim bystrym ptasim wzrokiem dosięga horyzontu. I on wie. A ja nie wiem, dlatego się boję.

 

Sen V

Dwa stojące obok siebie fotele. Zwrócone w swoją stronę, i to już długo. Tak długo, że zaczęły wyglądać identycznie. Ich wytarta tapicerka jest jak sieć wspólnych zmarszczek, którą zaplatali i zarzucali wspólnie i w którą łowili ławice wspólnych doświadczeń.

Fotel to taki domowy mebel. To na nim spoczywa się w tych intymnych chwilach, niedostępnych nikomu innemu, we własnym domu, kiedy można już zamknąć za sobą drzwi i założyć kapcie. Odwrócić się od tego, co zostało za drzwiami. Zdjąć jedną maskę i założyć drugą. Wyjść z jednej roli i wcielić się w inną.

Zwrócone ku sobie dwa fotele grają na tej scenie w duecie. Patrzę na nie, stojąc po drugiej stronie rzeki, która nas dzieli. Woda wyraża czas, upływa i nigdy nie wraca. Tutaj jest barierą, której nie mogę przekroczyć, to, co po drugiej stronie jest dla mnie niedostępne. Mogę tylko patrzeć. Taka przypadła mi rola w tym scenariuszu.

 

Sen VI

Widzę, jak niebo ciemnieje, zbierają się chmury, kłębią, popychane szarpaniem porywistego wiatru. W kwintesencji tej chwili na horyzoncie wyłania się trąba powietrzna, zgarnia wszystko, co napotka na swej drodze. Zbliża się powoli w moją stronę. Wyszarpuje drzewa z korzeniami, które wibrują teraz wokół niej, zmuszone do tego makabrycznego tańca. Ale nie czuję strachu. Z tej strony świeci słońce. Burza nie morze mnie dosięgnąć, ponieważ osłania mnie przed nią mur. Nie jest to mur, który dzieli, ale który osłania, chroni prywatny rejon intymności. Wicher potrząsa samochodem, w którym siedzę ja i bliska mi osoba. Widzę jej uśmiechniętą, tak dobrze mi znaną twarz. Burza wszystkich tych wydarzeń, które dzieją się wokoło, nie może nas dopaść ani skrzywdzić. Skrywamy się za murem naszego wspólnego zrozumienia i przeżyć, które scementowały silnie naszą niepowtarzalną relację.

 

Sen VII

Są takie sprawy, które trudno 'ruszyć’, choćby okoliczności wydawały się zupełnie naturalne i wręcz zachęcały do podjęcia próby. Oto jestem w sytuacji, gdzie wszystko wydaje się odbywać według znanych reguł. Na boisku jestem po to, by grać w piłkę. Piłkę kopię, by wpadła do bramki. To uczciwe, jasne zasady. Ale zamiast piłki widzę przed sobą kamień. Nie mogę spełnić swojej roli w grze, której się podjęłam, bo z jakiegoś powodu zostały naruszone zasady. W tym miejscu pada światło. Światło, które zwykle obiecuje wyjaśnienie, ale tutaj niczego nie wyjaśnia, nie zmienia. Jest szyderczą wskazówką, która prowadzi donikąd.

Stoję tak i nic nie robię. Mogłabym się zamachnąć, podjąć próbę, ale wiem, że to mi się nie uda i tylko złamię nogę. W takiej sytuacji najlepszym wyjściem wydaje się być nie podejmowanie żadnych kroków. Nie plątać się w sieć niepotrzebnych działań i zbędnych emocji. Wycofać się.

 

Sen VIII

Są takie sny, w których stawiamy krok na schodach, a one nagle zaczynają drżeć, pękać pod stopami. Albo spomiędzy stopni zieje przepaść. Niekiedy zamiast schodów pojawia się drabina. Wspinamy się po niej, a ona odchyla się do tyłu i zaraz spadnie. Takie sny są niezwykle realistyczne. I to uczucie pomiędzy, kiedy to na czym stoję, chwieje mi się pod nogami i niemal spadam. Jeszcze nie, ale już prawie. Wolałabym wreszcie spaść, żeby wiedzieć, żeby nie czuć niepokoju…

Drabina na fotografii stoi częściowo w świetle. Ale jej górna część niknie w mroku. Nie wiadomo dokąd prowadzą kolejne szczeble ani o co jest oparta. Jest to niepewna drabina, tożsama z wewnętrznymi niepokojami. Podświadomość opowiada o nich poprzez sen i dzięki temu wskazuje na problem. Zdaje się mówić: Nie wiem, na czym stoję, nie podoba mi się to. Jest zbyt chwiejnie, zbyt niestabilnie. Trzeba to naprawić.

 

Sen IX

Korytarz w snach może oznaczać życie. Podobno to, co po lewej, to przeszłość. Prawa strona to przyszłość. Mój korytarz jest taki sam z każdej strony, jednolity z pewnych względów, jakby to czasowe rozróżnienie nie istniało. To, co najważniejsze widać w jego zwieńczeniu, miejscu skąd pada światło. Tam znajduje się ryba. Korytarz prowadzi do niej, jakby celem każdego teraźniejszego działania było właśnie podążanie ku temu miejscu.

W kręgu śródziemnomorskim ryba symbolizowała duszę, żyjącą w wodzie, czyli Otchłani. Woda była początkiem, Praoceanem. Ryby wyławia się z wody, a wyławianie z wody jest wyciąganiem na światło dzienne, początkiem nowego życia jednostki, mistycznym odrodzeniem. W buddyzmie – Budda jest rybakiem, wyławiającym ryby z Oceanu Sansary. One, dzięki jego naukom, poznają światło zbawienia. W chrześcijaństwie Jezus wyławia ludzkie istoty, jak rybak wyławia ryby, z oceanu zwykłego życia, z grzechu. Pragnie ich dusze wyłowić na światło, inicjować w prawdziwe życie, wieczne. Ryba może być zatem duchowym pożywieniem, odrodzeniem. Woda w uniwersalnym znaczeniu symbolizuje między innymi świadomość, emocje.

Ryba na fotografii wyraża poczucie psychicznego wynurzenia z głębszego poziomu podświadomych emocji. Tutaj wiążą się one z początkiem procesu samopoznania. Korytarz ciągłych zmagań, codziennie podejmowanych działań, które są wyznacznikiem poczucia czasu – przeszłego i przyszłego, jest jednolity. Oznacza to, że tak naprawdę, wszystko, co się przydarza, przychodzi do nas z zewnątrz, jest właściwie takie samo. To znaczy, jednakowo domaga się uwagi, i pochłania energię naszego działania. I to się nigdy nie zmieni. Nie mamy na to wpływu. Ale mamy wpływ na coś innego, możemy skierować naszą energię na poszerzanie świadomości, zatrzymać się by nie tylko patrzeć, ale też widzieć. Przestać czekać na to, czego nie ma i zacząć być pogodzonym z tym, co naprawdę jest. To chyba jest wolność…